środa, 9 stycznia 2008

Filth Of Mankind "The Final Chapter"


Zaciągnij się zapachem dwóch tysięcy lat cywizizacji. Uważając, by nie zmiażdżyć czaszek osobników twojego gatunku patrzysz na ruiny moralności otulone atomowym pyłem. Pogarda dla rzeczywistości i nienawiść Zastanego rozbija osnowe świadomości - z otwartym czołem wściekłość prowadzi do innego świata z którego obserwujesz to co odrzuciłeś. Stojąc poza łatwiej komentować - krzykiem pełnym słow rozgoryczenia oplatającymi nas mackami skażonego świata, wizji "jazdy w radioaktywne słońce", gniewu przekutemu w chęć zmian. Ciężar i siła dźwięków wlewają beton w nasze umysły, by pekły wyrzucając sterujące nami znamiona. I nostalgia - wiatr tańczący wśród wieżowców korporacji wyje z rozpaczy obserwując roboty gwałcące resztki ciał tego świata. Wsłuchując tej apokalipsy hałasu oczyszczasz się, spojrzenie staje się przenikliwe,krok silny, a bogowie uciekają przed myślami. Ty jeszcze taki nie jesteś, choć już dostrzegasz, że gwiazdy to tylko światła kamer idziesz niepewnie choć sam nie wiesz dlaczego. Jednak znaleźli sie tacy, którzy utrwalili swój krzyk, by pokazać dokąd prowadzi ścieżka naszej rasy. Panowie z Filth Of Mankind, bo o tej punkrokowj grupie mowa, niosą swoją muzykę już od ponad dziesięciu lat demolując mysli odbiorców w całej Europie. Wydana w 2001 roku płyta o wymownym tytule "Ostatni Rozdział" wprowadza słuchacza w rzeczywistość crustowych wizji degeneracji świata, uderza w trybiki konsumpcji wciągajęce każdego z nas, piętnuje zastany porządek. Świetne gitary ociekające metalem, lecz podane z punkową energią, perkusja zmuszająca do przyspieszenia kroku, wyryczany, lecz bynajmniej nieczytelny wokal pełen ekspresji i pasji i klawisze - wyludnione pustkowia, cienie przemykające między riunami i apatia to jedyny sposób, by je opisać. Zwolnienia nie pozwolą myśleć o kolejnym "kawałku chleba wzamian za dusze", utwory wprowadzając słuchacza w amok myśli i emocji bezlitośnie rozdzierają zewnętrzną powłokę, by trafić prosto w umysł. Nihilizm, niepokój, mizantropia - nie możesz być obojętny - taka dawka emocji bezwzględnie uderza prosto w twarz dając otrzeźwienie i otwierając oczy na okrutną prawdę. Pozostaje tylko poszukać dla siebie świata pozwalającego na własne życie. By spojrzeć z zewnątrz i wykrzyczeć siebie tutaj. W tym miejscu nie poczujesz fali uderzeniowej, ale będziesz już mógł iść po odnalezionej ścieżce budując wolny dom, gdzie żaden wieżowiec nie zasłoni ci światła, powietrze nabierze świeżości. Ale celowniki już namierzyły nasze własne światy - ich bomby w naszych domach, nasze myśli w ich przyszłość.

Z dedykacją dla przeżywającego trudne chwile Rozbratu - jednego z naszych światów

wtorek, 8 stycznia 2008

Bongripper "Hippie killer"



Jak powszechnie wiadomo jednym z przymiotów muzyki jest oddanie przez wykonawce subiektywnych emocji, opinii, przemyśleń wylewających się ze (pod-)świadomości w procesie twórczym. Teraz weźmy pod uwage, że człowiek jest w stanie w różny sposób modyfikować specyfikę działania własnej świadomości za pomocą tych i owych eksperymentów natury czy to fizycznej czy psychicznej. Zestawiając dwa powyższe stwierdzenia nietrudno domyślić się, że ludzie zaczną generować dźwięki w "innych" stanach psychicznych otwierając nowe ścieżki dla naszych zaśniedziałych umysłach. Zapraszam na podróż w nieznane. Panowie z chickagowskiego bandu Bongripper już tytułem albumu i jego okładką dają wyraz swoistej przekory - pomimo sugestii antypatii do hipisów nagrywają album nasączony w niezwykłym stopniu psychodelią i pływaniem po plateau niespokojnych myśli, ale także odnajdziemy wyrażony w okładce strzał prosto w pobudzoną podświadomość. Trip zaczynamy od niepokojącego intro - szum, giętkość i niepokój ambientu przerwa potężne sludge;owe uderzenie sięgającego nizin wszystkiego co niskie brzmienia maszyna to rozpędza się to zwalnia, uderza agresywnymi riffami i hipnotyzuje postrockowymi pasażami wymieszanymi z chorą na arytmie perkusją. Co charakterystyczne na płycie pojawia się dużo drone - tak w wersji elektronicznej jaki i dronedoom(utwór 09, zresztą jeden z najlepszych na płycie - pełen niepokojących inkantacji, zakończony lekko noisowym efektem). Te pełne poskórnych, wzbierających emocji należycie przygotowują nas na gitarowe framenty albumu, które w większości trwają około czternastu minut eksperymentalnych, finezyjnych(!) walców i wyzwalaczy myśli niezaplanowanych. Są od tego dwa wyjątki: 04 o którym napisze na końcu i 08 obbiegający od doom/sludge'owych brzmień w kierunku progresywnego postrocka, który naprawde zalatuje (o zgrozo) latami sześćdziesiątymi. Świetnie wykorzystane efekty dźwiękowe dodają albumowi "Hippie killer" aury świeżości - niczym myśli generowane podczas jego odsłuchania. Na końcu chciałbym napisać o utworze 04, który podczas pierwszego odsłuchu z gracją siekiery przebudził mnie z transu i przypomniał o tytule płyty - szybka, punkowa perkusja cudne thrashowe wiosła pędzące do przodu, wokal sugerujący swym brzmieniem pochodzenie z pewnego miejsca głęboko pod nami - trzy minuty bezlitosnego przypomnienia, że nasze nogi jeszcze nie są z kamienia. Ale po tym utworze mamy jeszcze pięcdziesiąt minut dźwiekowego odlotu - podczas słuchania wrośniecie w ziemie.