wtorek, 8 stycznia 2008

Bongripper "Hippie killer"



Jak powszechnie wiadomo jednym z przymiotów muzyki jest oddanie przez wykonawce subiektywnych emocji, opinii, przemyśleń wylewających się ze (pod-)świadomości w procesie twórczym. Teraz weźmy pod uwage, że człowiek jest w stanie w różny sposób modyfikować specyfikę działania własnej świadomości za pomocą tych i owych eksperymentów natury czy to fizycznej czy psychicznej. Zestawiając dwa powyższe stwierdzenia nietrudno domyślić się, że ludzie zaczną generować dźwięki w "innych" stanach psychicznych otwierając nowe ścieżki dla naszych zaśniedziałych umysłach. Zapraszam na podróż w nieznane. Panowie z chickagowskiego bandu Bongripper już tytułem albumu i jego okładką dają wyraz swoistej przekory - pomimo sugestii antypatii do hipisów nagrywają album nasączony w niezwykłym stopniu psychodelią i pływaniem po plateau niespokojnych myśli, ale także odnajdziemy wyrażony w okładce strzał prosto w pobudzoną podświadomość. Trip zaczynamy od niepokojącego intro - szum, giętkość i niepokój ambientu przerwa potężne sludge;owe uderzenie sięgającego nizin wszystkiego co niskie brzmienia maszyna to rozpędza się to zwalnia, uderza agresywnymi riffami i hipnotyzuje postrockowymi pasażami wymieszanymi z chorą na arytmie perkusją. Co charakterystyczne na płycie pojawia się dużo drone - tak w wersji elektronicznej jaki i dronedoom(utwór 09, zresztą jeden z najlepszych na płycie - pełen niepokojących inkantacji, zakończony lekko noisowym efektem). Te pełne poskórnych, wzbierających emocji należycie przygotowują nas na gitarowe framenty albumu, które w większości trwają około czternastu minut eksperymentalnych, finezyjnych(!) walców i wyzwalaczy myśli niezaplanowanych. Są od tego dwa wyjątki: 04 o którym napisze na końcu i 08 obbiegający od doom/sludge'owych brzmień w kierunku progresywnego postrocka, który naprawde zalatuje (o zgrozo) latami sześćdziesiątymi. Świetnie wykorzystane efekty dźwiękowe dodają albumowi "Hippie killer" aury świeżości - niczym myśli generowane podczas jego odsłuchania. Na końcu chciałbym napisać o utworze 04, który podczas pierwszego odsłuchu z gracją siekiery przebudził mnie z transu i przypomniał o tytule płyty - szybka, punkowa perkusja cudne thrashowe wiosła pędzące do przodu, wokal sugerujący swym brzmieniem pochodzenie z pewnego miejsca głęboko pod nami - trzy minuty bezlitosnego przypomnienia, że nasze nogi jeszcze nie są z kamienia. Ale po tym utworze mamy jeszcze pięcdziesiąt minut dźwiekowego odlotu - podczas słuchania wrośniecie w ziemie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

jo, jeszcze nie zdążyłem przesłuchać, na razie jestem na poziomie El Bandy ;p poza tym tytuł mnie odstrasza ;] ale juz niedlugo przeslucham..