czwartek, 21 lutego 2008

Parts & Labor "Mapmaker"




Dzisiaj wracając do domu spojrzałem bezpośrednio w Słońce(chociaż było pochmurnie), zaczęły biegać mi przed oczami kolorowe mrówki i przypomniałem sobie, że najnowszy album Parts & Labor już od pewnego czasu migocze sobie na dysku czekając na opisanie.
Ten album to porcja roziskrzonego, pełnego prześwietlonych krajobrazów i szczerych emocji dźwieków rodem z alternatywnego Nowego Jorku. Chłopcy(bo grzechem mówić o ludziach grających tak rozdygotaną muzykę panowie) generują we trzech(plus Tyondai Braxton z Battles wspiera ich elektroniką) pulsujący zaskakująco pozytywną energią melanż noisującego indie rocka przetykanego trzeszczącą elektroniką i celtyckimi(!) naleciałościami. Pojawiają się wolniejsze piosenki(już dawno nie zafascynowałem się muzyką, której utwory można nazwać piosenkami), więcej przestrzeni do strzelania myślami w jaskółki, co jakiś czas można nawet złapać oddech bujając się w lewo i prawo(bezruch jest niemożliwy). Odchodząc od bardziej surowego brzmienia wcześniejszych płyt pogrążąją się w zaskakujących melodiach rozbijających się pomiędzy nerwowymi bębnami, skokach natężenia energetycznego i zaśpiewanych z młodzieńczą werwą tekstach. "Mapmaker" cyka, skwierczy i faluje antydojrzałą, pełną punkrockowego ducha ekspresją. Zresztą zdobycie się na stwierdzenie, że słuchamy pełnoprawnego punkowego albumu jest uzasadnione w pełni: przy tych hałasach chce się skakać, nonszalancja i hałas jest, bezczelność i nowatorstwo nawet takiego marudę jak ja wprawiają w klimat wiosennych spacerów pełnych dziwnych rozmów, sekundowych pejzaży i zabawnych min przed lustrem. Radosny eksperyment, dziwaczna aura dziecięcej przekory i niebanalnej radości ze wszystkiego co jeszcze nie ma nazwy - jeśli tego nie posłuchasz to jesteś dorosły!

Brak komentarzy: