wtorek, 18 grudnia 2007

Fall Of Efrafa "Owsla"



Zaczyna się od zimnych, płaczliwych dźwięków wiolonczeli. Odzywa sie zrezygnowany głos opowiada o zgładzie. Muzyka narasta, gitara tworzy niepewne przestrzenie pełne pustki i rozpaczy. I zaczyna się. Wywrzeszczana krastowa apokalipsa, niskie strojenie, brzmienie brudne i czarne niczym miasto po wybuch bomby atomowej. Ściana melodii, gniewu i smutku. Gitary zawodzą przeklinając rodzaj ludzki za akt istnienia. Wściekłość uderza i nie pozwala wstać - kolejny utwór atakuje rozpędzoną perkusją, melodyjnym riffem - atak nie przestaje trwać - zwolnienia i dziki wokal rozrywają słuchacza na kawałki. I tylko jego martwe ciało opętane obserwuje upadek cywilizacji opowiedziany przez śpiewającej zza dźwiękowego monolitu wiolonczeli. Wybrzmiewająca gitara pozwala jeszcz otworzyć oczy - uspokajająca gitara mimo, że przesiąknięta żałością pozwala złapać oddech. Lecz ten już po chwili jest wciśnięty spowrotem do płuc przez wolne, ciężkie niczym oddech nienawiści akordy. Ciężar przeplata nastrój, epickie partie dążą do potepieńczego wybuchu hałasu spod którego ponownie wynurza się rozbrzmiewająca w przestrzeni, zawodząca wiolonczela. Jedno krótkie mrugnięcie okiem i znowu gwałtowny atak dwóch sił - melancholijnego żalu i refleksji nad pozostałościami świata po przejściu TEJ apokalipsy połączonego ze wściekłościa na własny gatunek. Skoki rytmiczne, pełne emocji i żarliwości, wywołujące ciarki melodie i matężenie dźwięku - nie daje nam to szansy na obojętność. Łkające struny wreszcze przynoszą deszcz dający ukojenie. Oby nie na długo

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dobre to